Przeorysza-emancypantka i przyczynki do debaty pierogowej na zamku Sonnenburg, luty 2019










      Jeżeli ktoś myśli, że emancypacja to zjawisko ostatnich lat, to się myli. Historia zamku Sonnenburg pokazuje, że emancypantki żyły w każdym okresie. Najczęściej były to kobiety bardzo zamożne, zatem nieliczne. Albo wykształcone, co też oznaczało potencję finansową.


          Do zamku Sonneburg w Południowym Tyrolu najlepiej dojechać od strony Bolzano. Potem skierować się na Brunnico. W połowie drogi mija się Sankt Lorenzen i to jest nasz cel. Długo się nie widzi wyniosłej budowli górującej nad okolicą. Docierając do zamku o zachodzie słońca, trudno nam było nie zauważyć potężnego cienia zamczyska, niczym olbrzyma chroniącego dolinę Pustertal .


W cieniu zamku Sonnenburg




         Zamek Sonnenburg położony przy dawnym szlaku rzymskim prowadzącym do stolicy imperium, długo promieniował swoim znaczeniem. Tutaj działała w XV wieku przeorysz-emancypantka – Verena von Stuben. Benedyktynka von Stuben chciała prowadzić klasztor żeński według praw, które jako kobieta uważała za słuszne. Klasztory żeńskie w XV wieku były raczej rzadkością. Przeorysza była tak zacięta, że nawet zorganizowała i opłaciła z prywatnej kasy potyczki z lokalnym biskupem w obronie własnych praw.


Internet: zamek Sonnenburg und Verena von Stuben



              Poza silnym charakterem Verena miała kobiece „słabości” jak zamiłowanie do kwiatów, czy dbałość o zdrowie i dobrą kuchnię. Do dziś można podziwiać jej gotycki ogród różany.



Gotycki ogród różany










                 W „ogrodzie aptecznym” dojrzewają rozliczne zioła, które wcześniej używano do celów zdrowotnych i kulinarnych. Aktualnie z tych zasobów korzysta przede wszystkim kucharz zamkowy, który umęczony zbieraniem ziół chętnie pozwala sobie na chwilę relaksu w romantycznej altanie.

Altana

Ogród apteczny




                    Sonnenburg kojarzy się ludziom w okolicy jako miejsce wyszukanych kulinarnych przeżyć. Wiąże się to z wydanym tutaj w 1709 roku spisem dozwolonych potraw. Był to rodzaj całorocznego jadłospisu, który zawierał nie tylko nazwy potraw, lecz także szczegółowe przepisy. W tym spisie dokładnie określono, jakie potrawy są dla szlachetnego państwa, jakie dla ludu. Dla pełnego zrozumienia, nie była to uprzejma rekomendacja władcy zamku, lecz prawo, którego nieprzestrzeganie groziło dotkliwą karą.

            Dzisiaj szef kuchni zamkowej chętnie gotuje coś według przepisów z tej skarbnicy kulinarnej. Całe szczęście bez groźby kar. Nie trzeba zatem długo tłumaczyć, dlaczego zdecydowaliśmy się na ucztę kuchni tyrolskiej.


Na początek łyk prosecco




Przygotowania do uczty – bufet w refektarzu







        Zaczęliśmy od przystawki, specjalności regionu - „trzęsionego chleba” (niem. Schuettelbrot) z dodatkiem cieniutko pokrojonego boczku i żółtego sera. Nazwa chleba bierze się ze sposobu jego wytwarzania. Piekarz nie zostawia ciasta do wyrośnięcia, tylko je „trzęsie” i od razu ładuje do pieca. W ten sposób wypieka się płaski, kruchy i długo utrzymujący świeżość chleb.


                 Trzęsiony chleb z boczkiem i serem 
          Potem przyszła kolej na zupę. Wzięliśmy zupę kremową z zielonego groszku z dodatkiem knedli. Mnie się knedle kojarzą z potrawą mączną z owocowym nadzieniem. Te knedle przyrządzono inaczej. Zawierały resztki chleba, posiekane skwarki i zieloną pietruszkę. Poprosiłam tylko o dwa knedle, bo myślałam, że są ogromne i szybko zapychają.  Błąd w myśleniu! Knedle były niewielkie i lekkie.
Zupa z zielonego groszku z knedlami 



       Następnie na stół wjechały Schlutzkrapfen w prawie dosłownym tłumaczeniu „odlewane pączki”. Czy domyślacie się, co to było? Pierogi! Z nadzieniem z sera, jak ruskie, polane masłem i przyprószone pietruszką. W tym momencie dopadły mnie uczucia patriotyczne. Jak można nasze pierogi nazywać „odlewanymi pączkami”? I do tego podawać je jako specjalność kuchni tyrolskiej. Tak się nie da. Poprosiłam kucharza z rozmowę.

            Szybko popadliśmy w dyskusję, skąd pochodzą pierogi. Kucharz twierdził, że z Chin, ja upierałam się, że z Włoch. Zastanawialiśmy się, dlaczego niektóre kraje pierogów nie znają np. Skandynawowie, czy nawet Czesi. Oboje doszliśmy do wniosku, że to Marco Polo, Włoch z Wenecji, przywiózł receptę z podróży do Chin. Do Polski pewnie przyszły z królową Boną. Na koniec – na znak pokoju w naszej potyczce pierogowej – zjedliśmy po jeszcze jednej porcji „odlewanych pączków”.
Internet: Schlutzkrapfen - „odlewane pączki” 








                   Na początku września rozpoczyna się w Południowym Tyrolu sezon myśliwski, dlatego jako danie główne zaserwowano nam wyborny kotlet z sarny w sosie borówkowym.





Kotlet z sarny w sosie borówkowym  



                   Na deser zabrakło nam sił. Zdecydowaliśmy się na kieliszek gruszkówki na trawienie. Wchłanialiśmy ten szlachetny destylat łyk po łyku w przytulnej niszy zamkowej.


 
         Chwila wytchnienia w niszy zamkowej 



Następnego dnia podążyliśmy w stronę Dolomitów, ostatniego celu wyprawy.





                                                           Znowu w drogę


               

Brak komentarzy: