Każdy Polak, który wybiera się na Majorkę,
obowiązkowo pielgrzymuje do klasztoru w Valldemossie. Ale nie po to, żeby się
tam pomodlić, tylko żeby zobaczyć, gdzie Chopin i George Sand spędzili zimę
1838/ 1839 roku. Naturalnie też tam pognałam.
Wejście do klasztoru
|
Zaopatrzona
w „Zimę na Majorce” z miejsca ruszyłam, żeby zobaczyć tych kilka mniszych cel, które zajmowali romantyczni
kochankowie.
Chopin i George Sand |
Biedna George bardzo cierpiała tutaj z
powodu braku wygód, jakie znała z Paryża. Jedynym luksusem – który można do
dzisiaj podziwiać - były śmieszne grzejniki ustawione na środku każdej celi.
Przypominają one dużą popielniczkę na blaszanych nogach, do której wsypywano
żarzące się węgle i przykrywano ozdobnie wycyzelowaną pokrywką z dziurami jak
we współczesnym durszlaku.
Wiszący grzejnik-durszlak w bibliotece |
Jej zachwyt za to wzbudził ogród z drzewkami pomarańczy i
małą kamienną fontanną. Wspaniały widok na dolinę, okoliczne górki i pagórki
wyzwoliły we mnie ducha patologicznego paparazzo. Trzaskałam zdjęcia jak
nawiedzona i współczułam George, że miała takiego pecha z pogodą. Do tego
musiała się szarpać z napełnianiem popielniczek-grzejników, żeby wypchnąć z
pokoi wdzierającą się przez szpary zimową wilgoć Majorki.
Ogród
George Sand
|
Chopin nie był jej żadną pomocą, bo albo drapał piórem w
skostniałych palcach kolejne nuty do „Preludium
deszczowego”, albo leżał w gorączce i pluł krwią.
Oryginalny instrument i
nuty preludium
|
Widok z okna celi Chopina
Francuzka,
z notorycznie podwyższonym poziomem adrenaliny, miotała się, próbując zorganizować
wielkiemu kompozytorowi odpowiedniego lekarza. Valldemossa to nie Paryż i
trudno było ukryć przed miejscowymi, że nie są związani świętym sakramentem
małżeństwa. George Sand była matką dwójki towarzyszących im dzieci, lecz Chopin
nie był ich ojcem. Do tego Sand była 6 lat starsza i nosiła spodnie!
Cud, że w znaleźli schronienie w klasztorze, ale żaden
przyzwoity lekarz nie chciał pomóc takim bezbożnikom. Stąd George sama
wertowała mądre książki z biblioteki i usiłowała wyrwać zgorszonym braciszkom
mikstury z ich przebogatej apteki.
|
Apteka i biblioteka klasztorna |
A
Chopin? Gdzie w tym wszystkim jest Chopin? Chory w łóżku. Raczej statysta niż
bohater opowieści. Mnie się po lekturze nagle wydało jasne, co go ciągnęło do
tej kobiety. George wiedziona wybujałym instynktem macierzyńskim i zauroczona
jego talentem, obdarzyła tę również bezkrwistą istotę solidną porcją ciepła i
prawdziwych, impulsywnych uczuć. Dała mu trochę prawdziwego życia.
Maska pośmiertna i odlew ręki Chopina |
W
klasztorze doskonale widać, jak żyli ci romantyczni kochankowie. Za to książka
jest prawdziwym orzechem do zgryzienia. Przebrnięcie przez „staroświeckie”
tłumaczenie wymaga cierpliwości. Ale jest to raczej powszechny problem, jak
tłumaczyć literaturę z XVIII czy XIX wieku, żeby była ona strawna dla
dzisiejszej generacji.
Valldemossa – miasto św.
Katarzyny Tomas
Jak
człowiek w końcu wypadnie z klasztoru, to po kilka krokach wpada w objęcia
wszechobecnej św.
Katarzyny Tomas. Jest jedyna święta Majorczyków. Być może dlatego na każdym
kroku znajduje się jej podobizny albo domowe ołtarzyki. Rozmyślania o
bezbożnych kochankach i nobliwej świetej wywołują z czasem burczenie w żołądku.
Polecam przerwać je konsumpcją wybornych
bułeczek cocas
de patatas, specjalności Valldemossy. Dzieła sztuki piekarniczej zrobione z mąki,
gotowanych ziemniaków i odrobiny boczku doskonale podtrzymują dobry nastrój.
|
![]() |
Internet Cocas de patatas |
Na tym kończę relację z Majorki.
Mnie się podobało. Mam nadzieję, że Wam też. Do następnego razu na szlaku podróżniczym!
Dziękuję za gościnność! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz